Aniołowie wraz z demonem i hybrydą lecieli w bliżej nie znanym kierunku. Uciekali z miejsca bitwy, które jednocześnie było ich domem. Nie mieli gdzie się podziać. Przed zmrokiem musieli znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę, w której mogliby w spokoju opatrzyć rannych przyjaciół. Ashley trzymał się bardzo dobrze, ale Jinxx, na skutek utraty sporej ilości krwi powoli tracił przytomność, a jego ciało zwisało bezwładnie w ramionach Andy'ego. Ten patrzył na osłabionego anioła ze strachem i czymś w rodzaju troski w oczach. Mimo świadomości, że Jinxx'owi nic się nie stanie
Lecieli tak jeszcze długo, aż ich oczom ukazała się stara, zaniedbana i opuszcza leśniczówka. Nie mając innego wyboru, aniołowie obniżyli lot, po czym wylądowali, uprzednio stawiajac demona i hybrydę na ziemi. Następnie Jake wraz z CC'm weszli do środka, aby upewnić się, że drewniany domek był całkowicie opuszczony. Nie znajdując żadnych oznak czyjegokolwiek pobytu CC wrócił po przyjaciół, zaś Jake ustawił na starym, zakurzonym stoliku stojącym na środku pokoiku trzy świece i zapalił je za pomocą zapałek. Wszystko to znalazł w jednej z szafek, gdyż leśniczówka nie stała pusta od dawna.
- Dobrze. Trzeba opatrzyć Jinxx'a. Jake, sprawdź czy nie ma tu apteczki - powiedział Andy i odtrzymując rannego przyjaciela, ruszył w stronę starej, nieco zniszczonej kanapy, na której go położył, po czym ostrożnie podwinął jego koszulkę.
Rana była głęboką, ciągnącą się w poprzek jego pleców szramą. Nie zagrażała życiu Jinxx'a, gdyż ten nie był człowiekiem, jednak ogromny ból, oraz utrata sporej ilości krwi znacznie osłabiły anioła.
Po chwili przy kanapie pojawił się Jake, trzymając małą, czerwoną skrzynkę. Andy odebrał ją od niego i uprzednio wyciągając z niej między innymi bandaże, oraz coś do odkażania, pochylił się nad rannym i zaczął go opatrywać. Starał się przy tym być jak najbardziej delikatny, jednak mimo jego starań co jakiś czas Jinxx'em wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz, a z jego gardła wydobywał się cichy jęk bólu.
Andy, widząc cierpienie przyjaciela, czuł przemieszaną z przerażeniem wściekłość. To wszystko potoczyło się tak szybko. Z dnia na dzień stracili swoje jedyne schronienie. W dodatku przed nim leżał jeden z jego przyjaciół z ogromną, krwawiącą raną na plecach, co jakiś czas targany silnymi konwulsjami. Nienawidził tego widoku z całego serca. Gdyby mógł, odnalazłby te cienie i osobiście odpłaciłby im za rany, które nie tylko zadane były dwójce aniołów, ale także on sam czuł je na swoim ciele. Nikomu się do tego nie przyznał. Nie chciał aby jego przyjaciele dowiedzieli się, że tworząc z czwórki mężczyzn Upadłych Aniołów, został z nimi powiazany. Niby mógł to zablokować, ale tego nie zrobił. Wolał w pełni odczuwać to co oni. Uznał, że jeśli którekolwiek z nich zostanie zranione, on będzie cierpiał razem z nimi. Dlatego też zaciskał zęby i powoli, starannie opatrywał znajdującego się przed nim buntownika.
W tym samym czasie Christian rozglądał się dokładnie po pomieszczeniu, zaś pozostali aniołowie zaczęli sprawdzać każdy kąt w celu znalezienia czegokolwiek co mogłoby się im przydać. Jedynie Ricky nie wyglądał na zainteresowanego ich nowym lokum. O wiele bardziej jego uwagę przyciągała krwawiąca rana znajdująca się na ramieniu stojącego obok Ashley'a.
- Ash? - zaczął tak cicho, że tylko anioł go usłyszał. Gdy ten odwrócił się w jego kierunku, hybryda spuściła wzrok, jakby nie wiedzac czy powinna kontynuować. Dopiero po chwili spojrzenia dwuch buntowników ponownie się skrzyżowały. - Czy mógłbym opatrzyć ci ramię?
Ashley z początku nic nie odpowiedział, jednak gdy pierwsze zaskoczenie minęło, skinął potwierdzająco głową, po czym dał się zaprowadzić hybrydzie na pobliskie krzesło. Ricky zabrał z apteczki, którą miał Andy, jeden z bandarzy i powrócił do Ashley'a, obok którego klęknął. Oczyścił ranę na jego ramieniu, a następnie starannie zawinął ją. Był przy tym niezwykle skupiony i tak delikatny, że anioł ledwo czuł jakakolwiek dotyk.
- Gotowe - odezwał się nagle Ricky, podnosząc wzrok, aby spojrzeć na anioła, który przez cały ten czas przypatrywał mu się z góry. Zdziwił się gdy na jego ustach pojawił się niewielki, przyjazny uśmiech.
- Dobrze, że tu jesteś - powiedział niespodziewanie, czym wpędził hybrydę w coś na pograniczu zaskoczenia i zmieszania.
- Dlaczego tak twierdzisz? - zapytał szeptem, zachowując przy tym kamienną twarz.
- Jesteś bardzo opanowany. To mnie trochę uspokaja - powiedział równie cicho anioł.
- To tylko pozory. Nie wiesz co tak naprawdę czuję.
- Wręcz przeciwnie. Boisz się, jak my wszyscy. Twoje oczy to zdradzają. Ale powiem ci coś w sekrecie. Jeśli nie pozwolisz strachowi przejąć nad sobą kontrolę, tak jak robisz to teraz, dasz radę przetrwać wszystko. Twój spokój to teraz twoja największa siła.
Ricky odwrócił nerwowo wzrok. Nie przyznałby się do tego, ale słowa anioła bardzo nim wstrząsnęły. Faktem było, że w niemalże każdej sytuacji potrafił zachować spokój, jednak on postrzegał to jedynie jako ukrywanie słabości. Maskę, za którą krył się ktoś bezsilny, zdruzgotany i pokonany, zarówno przez świat jak i samego siebie. Tym czasem Ashley odbierał to zupełnie inaczej. Dla niego ukrywanie negatywnych emocji było wyznacznikiem siły oraz oznaką niepoddawania się. Pamiętał dobrze jego rozmowę z Andy'm. Teraz, patrząc na hybrydę, spostrzegł, że on i anioł byli bardzo różni, a jednak w pewnym sensie też podobni. Oboje nie potrafili przyznać się nikomu do zmartwień i cierpienia. I choć mieli ku temu odmienne powody, przyświecał im ten sam cel. Chcieli walczyć samotnie i nie narażać nikogo, kto byłby dla nich ważny. Jeden panicznie obawiał się straty, drugi tego doświadczył. Walczyli z Lucyferem, oraz całą armią piekieł. Śmierć ciągnęła się za buntownikami krok w krok. Oboje wiedzieli, że jesteś ich dogoni, ściągną zgubny los na siebie, poświęcają się za pozostałych.
Tym czasem Andy zakończył opatrywać Jinxx'a, po czym uprzednio upewniajac się, że ten zasnął z powodu wycieńczenia, niemal wybiegł z leśniczówki. Dopiero na zewnątrz, gdy nikt go nie słyszał, z jego gardła wydobył się drżący, zduszony jęk bólu, który powstrzymywał od dłuższego czasu. Nieprzyjemne uczucie było tak silne, że zakręciło mu się w głowie, przez co oparł się o pobliskie drzewo i czekał aż zawroty ustaną. Gdy stan anioła nieco się polepszył, ten wysłuchał się w panującą wokół ciszę. Był tak spokojnie, że można by pomyśleć, że znajdowali się poza zasięgiem kogokolwiek z zewnątrz. Nic bardziej mylnego. Andy'emu wydawało się, że był uważnie obserwowany. I chociaż nie miał co do tego pewności, a jedynie przeczucie zawołał:
- Pokażcie się! Natychmiast!
Na jego rozkaz z ciemności wyłoniły się dwie postacie. Pierwsza z nich miała czarne, mocno natapirowane włosy oraz kilka ciemnych, pionowych kresek namalowanych na ustach mężczyzny wyglądających jakby jego wargi zostały przez kogoś zaszyte. Był wręcz chorobie blady i o głowę niższy od swojego towarzysza. Drugą osobę wyróżniały duże tunele w uszach i niebywale spokojne spojrzenie ciemnych tęczówek. Miał zaczesane do tylu i wygodne po bokach brązowe włosy, a jego skóra miała zdecydowanie naturalniejszy odcień, niż jak to było w przypadku pierwszego. Oczywistym było, że to właśnie on rozpocznie rozmowę.
- Witaj Andy - odezwał się cień z tunelami. - Bądź spokojny. Nie mamy zamiaru z wami walczyć. Jestem Ryan - przedstawił się, lekko kłaniając.
- A ja Devin, ale bardziej znany jestem jako Ghost - powiedział drugi mężczyzna, przy czym skinął delikatnie głową na powitanie.
- Czego chcecie? - zapytał podejrzliwie anioł. Ta sytuacja była dla niego co najmniej niezrozumiała. Jeszcze kilka godzin temu odbierał atak armii cieni, a teraz jak gdyby nigdy nic rozmawiał z dwoma z nich.
- Przychodzimy do ciebie, ponieważ wymaga tego sytuacja. Nie jesteście tu bezpieczni. Wojsko się zbliża. Wyprzedziliśmy ich. Zabierzemy was w bezpieczne miejsce - odpowiedział Ghost.
Andy w pierwszej chwili nic nie powiedział. To, że armia zmierzała w ich kierunku, nie podlegało żadnej wątpliwości. Jednakże nielogiczna była dla niego propozycja dwójki cieni. Przecież pomoc udzielona buntownikom była równoznaczna ze zdradą. Z drugiej strony mogła to też być pułapka zastawiona po to, aby ich zgładzić.
- Dlaczego mam wam ufać? - zapytał w końcu anioł, przerywając ciszę, która tak naprawdę trwała o wiele dłużej niż mu się wydawało.
- Wiemy, że Christian został demonem. Teraz, zgodnie z cyrografem, piekło należy się jemu. Wierzymy, że będzie lepszym władcą niż Lucyfer - powiedział Ryan.
- To jedyny powód? - dopytywał podejrzliwie Andy. Ta to pytanie Ryan odwrócił nerwowo wzrok od niebieskookiego anioła, jakby patrzenie na niego nagle zaczęło sprawiać mu ból. Widząc reakcję towarzysza, Devin westchnął głęboko i zabrał głos.
- Lucyfer od wieków nas terroryzuje. Cierpiące dusze mu nie wystarczają. Za byle pomyłkę, nawet najdrobniejszą, potrafi zadawać najsurowsze kary. Wielu honorowych i dobrych cieni straciło przez to życie. Ale nie to jest najgorsze. Lucyfer nie ma też litości dla naszych bliskich. Kiedyś spodobała mu się ukochana Ryan'a. Chciał aby mu się oddała, ale ta nie miała najmniejszego zamiaru tego zrobić. Kilka dni później wywlekli ją z domu na oczach Ryan'a. Nikt nie wie co się z nią stało - wyjaśnił wyczerpująco Ghost. - Pragniemy, aby Lucyfer zapłacił za wszystko, czego się dopuścił. Kilkakrotnie posiliśmy niebiosa o wsparcie. Oczywiście aniołowie odmówili w imię równowagi dobra i zła. Jesteście naszą jedyną szansą.
Twarz Andy'ego znacznie złagodniała. Uwierzył w słowa cieni. Jeszcze przed zostaniem upadłym, niejednokrotnie słyszał o tym jak władca piekieł traktował swoich poddanych. Wiedział też, że kilkoro cieni prosiło, a wręcz błagało i pomoc. Uważał, że aniołowie powinni jakkolwiek interweniować, lecz nikt inny nie podzielał jego zdania. Teraz mógł wziąć sprawy w swoje ręce.
- Dobrze. Wierzę wam. Ale gdzie chcecie nas ukryć? Armia znajdzie nas wszędzie.
- Ponoć najciemniej jest pod latarnią, więc... - zaczął Ryan.
- O nie! Nie zabierzcie nas do piekła! Oni nas znajdą! - przerwał mu anioł z wyraźną paniką w głosie. Nie chciał tak ryzykować, jednakże wiedział też, że wojsko się zbliżało, a czas uciekał. Po chwili ze strachem uświadomił sobie, że nie było innego wyjścia i co by nie powiedział, musiał zgodzić się na propozycje cieni.
- Spokojnie. Nie bez powodu zwą mnie "Ghost". Specjalizuję się między innymi w tworzeniu iluzji. Mogę bez problemu ukryć was za jedną z nich - powiedział Devin, a przy wypowiadaniu tych słów w jego oczach pojawiły się iskierki, jakby używanie swoich mocy sprawiało mu przyjemność.
- Ech... Dobrze. Ale jeśli to pułapka...
- Zapewniam cię, że nie masz się czego obawiać - przerwał mu Ryan.
W odpowiedzi Andy skinął głową i prowadząc dwójkę cieni, ruszył w kierunku leśniczówki. Gdy anioł chciał nacisnąć klamkę, ta poruszyła się, a drzwi ustąpiły, ukazując stojącego po drugiej stronie Ashley'a. Zraniony anioł chciał coś powiedzieć, jednak głos dosłownie uwiązł mu w gardle, gdy dostrzegł za przyjacielem cienie. Andy, widząc jego strach i zdziwienie, uśmiechnął się uspokajająco, dając mu do zrozumienia, że wszystko było w przypadku. Następnie przekroczył próg domku wraz z dwójką mężczyzn. Gdy weszli do pokoju, w którym przebywali pozostali buntownicy, ponownie spotkali się z pytającymi i trochę przestraszonymi spojrzeniami. Anioł ponownie uśmiechnął się lekko w celu uspokojenia swoich towarzyszy, po czym dał cieniom sygnał, by ci zaczęli mówić.
Mężczyźni zaczęli wyjaśniać zaistniałą sytuację. Opowiedzieli buntownikom to co kilka minut wcześniej przekazali Andy'emu, jednak tym razem pominęli fragment z ukochaną Ryan'a. Anioł natychmiast wychwycił drobną zmianę, lecz nie miał zamiaru tego jakkolwiek komentować, ponieważ wiedział, że wspomnienie z feralnego zdarzenia wciąż sprawiało cieniowi ból. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Ryan uśmiechnął się delikatnie, jakby dziękował mu za milczenie w tej sprawie.
Aniołowie z początku byli sceptycznie nastawieni do pomysłu ukrycia się w piekle, jednak szybko zostali przekonani przez Christian'a i Ricky'ego, którzy znali wcześniej dwójkę cieni, przez co wiedzieli, że im można było zaufać. Ponadto talenty Ghost'a nie był obojgu obce, więc mieli całkowitą pewność co do powodzenia planu. Ostatecznie wszyscy zgodzili się, choć pewna podejrzliwość, oraz niepewność pozostały. Nawet gdyby chcieli odmówić, nie mieli innego wyjścia.
- Wojsko niedługo tu będzie - odezwał się nagle Devin, przy czym spojrzał nagląco na buntowników.
Andy od razu zrozumiał cienia i bez słowa podszedł do nadal śpiącego Jinxx'a. Ogarniając mu delikatnie włosy z czoła szepnął cicho:
- Obudź się. Musimy iść. - Anioł, słysząc miły dla ucha głos, otworzył leniwie oczy i spojrzał na wpół przytomnie, na swojego przyjaciela.
- Co się dzieje? - mruknął ledwo słyszalnie, a jego wzrok powędrował na dwóch obcych mężczyzn, stojących nieco dalej.
- Oni nam pomogą. Ukryją nas.
- Gdzie? - spytał cicho, czym wpędził Andy'ego w zakłopotanie. Nie był pewien, czy powinien odpowiedzieć, ponieważ obawiał się reakcji rannego.
- W piekle - odezwał się po chwili milczenia.
- Nic z tego nie rozumiem, ale ufam wam. Andy, pomóż mi wstać.
Nieco zaskoczony anioł skinął nieznacznie głową, po czym powoli podniósł do pionu rannego i podtrzymując go, poprowadził do reszty buntowników. Następnie Ryan uczynił kilka ruchów rękami, a po drugiej stronie pokoju otworzył się portal, przez który wszyscy przeszli. Tak oto znaleźli się w miejscu, którego najbardziej się obawiali. Przed nimi rozciągała się mroczna, ognista panorama nieco zniszczonego miasta, na końcu którego stała potężna, monumentalna, kamienna twierdza, otoczona bezdenną rzeką z płomieni, gdzie znajdowały się skazane na wieczne cierpienie potępienie dusze. Byli w piekle.
sobota, 31 grudnia 2016
poniedziałek, 31 października 2016
Rozdział XXIV
Christian nareszcie zakończył
rozszyfrowywać rytuał. Po zakończeniu swojej kilkudniowej pracy i uważnym
przeczytaniu całego zapisu uznał, że to najbardziej skomplikowana ceremonia z
jaką się kiedykolwiek zetknął. Co prawda wymagane przedmioty były dziecinnie
łatwe do zdobycia, jednak nie zmieniało to faktu, że samo zaklęcie dla
przeciętnego maga było niemożliwym do uplecenia.
Magia stanowiła coś w rodzaju
skomplikowanej sieci. Rożne wiązki bliżej nieopisanych energii przeplatały się
wzajemnie, tworząc ostatecznie siłę przyzwaną przez maga. Jednakże im bardziej
potężne zaklęcie, tym trudniej utrzymać kontrolę nad przywołanymi wiązkami
energii i doprowadzić je do stabilizacji, czyli dopełnienia czaru.
Demon, mimo że był całkowicie
świadom swoich niezwykłych umiejętności w tej dziedzinie, wiedział, że nie
zdoła w pojedynkę dopełnić rytuału. Choć posiadał wysoki poziom władania nad
magią, to nie wystarczało. Ale trudno się temu dziwić. Przecież chodziło o
uwolnienie z najciemniejszych odmętów piekła miliony, a może nawet miliardy
niesłusznie skazanych na cierpienie dusz. Wszystko stałoby się o wiele
prostsze, gdyby z pomocą przyszedł mu inny, również bardzo potężny mag.
I wtedy właśnie demon przypomniał
sobie o CC'm. Anioł, choć nie miał doświadczenia w uprawianiu magii, idealnie
nadawał się do wzięcia czynnego udziału w ceremonii. Posiadał on wielki talent,
oraz spokój, który ułatwiał stabilizowanie energii. Oczywiście takie posunięcie
niosło za sobą pewne ryzyko. Jeśli coś poszłoby nie tak, na przykład gdyby siła
zaklęcia przytłoczyłaby CC'ego i sprawiła, że ten zasłabłby, wówczas rytuał
mógł nawet zwrócić się przeciw nim i zamiast wypuścić dusze z piekła,
wciągnąłby tam jednego z nich. Jednakże demon nie przejmował się taką
ewentualnością. W razie niepowodzenia po prostu odepchnie Upadłego Anioła i
poświęci się za niego. Zabawne. Kiedyś bezwzględny, zimnokrwisty zabójca teraz
był w stanie bez wahania poświęcić się za drugą osobę. W dodatku jedną ze
swoich niedoszłych ofiar. Czasami zastanawiał się co by się stało gdyby tamtej
nocy nie trafił do sypialni Andy'ego, a do kogoś innego. Być może wtedy jednak
zamordowałby aniołów. Poniekąd to właśnie demoniczny urok Andy'ego
przesiąknięty miłością i dobrocią Anioła Stróża, którym kiedyś był, sprawił, że
w demonie obudziły się poczucie winy i chęć zmiany.
Z głośnym westchnieniem Christian
wstał od stoika, na którym pracował i wyszedł ze swojego pokoju, aby odszukać
CC'ego. Uznał, że im szybciej poinformuje go o zaistniałej sytuacji, tym
lepiej. Kiedy nie znalazł go na górnym piętrze, zszedł na parter i pokierował
się do salonu. Tam, przechodząc obok okna zauważył coś, czego nigdy by się nie
spodziewał. Za domem odpoczywali Jake i Ricky. Anioł siedział oparty plecami o
masywny dąb i grał na gitarze, zaś hybryda leżał tuż obok niego na trawie,
beztrosko wsłuchując się w spokojną melodię wydobywającą się z instrumentu.
Odkąd Ricky wyjawił powody swojego buntu Jake'owi, a po powrocie także
pozostałym, między aniołem i hybrydą powstała jakaś dziwna nić porozumienia.
Jakby przyjaźń, ale na trochę wyższym poziomie. Momentami można było wręcz
przypuszczać, że ci dwoje porozumiewają się bez słów.
Ciężko przyznać, ale ten widok
trochę rozczulił demona. Scenka była tak sielankowa, że aż trudno uwierzyć, że
prowadzą właśnie wojnę z samym władcą królestwa piekieł. Mogłoby być tak już
zawsze. Gdyby ich życiu nie zagrażał Lucyfer, Christian uznałby się nawet za
szczęśliwego.
Z jego sentymentalnego
roztargnienia wyrwał go nagły ruch, gdzieś między drzewami. Demon spojrzał na
to miejsce uważniej i dostrzegł ciemną masę przemykającą między cieniami,
niebezpiecznie zbliżającą się do dwójki przyjaciół. Christian walnął pięścią w
szybę, zwracając tym samym na siebie uwagę odpoczywającej pod dębem dwójki.
Natychmiast wskazał im kierunek, w który chciał aby spojrzeli. Pierwszy gest
zrozumiał Jake. Skupił wzrok na danym miejscu, po czym poderwał się na równe
nogi i uprzednio łapiąc Rick'ego, wzbił się w powietrze, unikając tym samym
ataku. Ciemna masa wyszła z ukrycia. Było to kilku żołnierzy Lucyfera, którzy
mieli za zadanie po cichu zgładzić buntowników. Cały plan udaremnił demon.
Mieli wielkie szczęście. Przypadek sprawił, że anioł i hybryda uszli z tego
cało.
Żołnierze nie mieli jednak
zamiaru rezygnować. Wyciągnęli swoją broń i zaatakowali. Christian, widząc to,
wybiegł na zewnątrz, wołając przy tym pozostałych aniołów. W kilka chwil
rozpętała się zacięta walka między rebeliantami, a cieniami, których
niespodziewanie przybyło. Z początku wydawało się, że buntownicy odeprą atak,
jednak zmieniło się to w chwili, gdy jeden z żołnierzy zaszedł od tyłu Jinxx'a
i jednym, szybkim ruchem zranił go. Po całej długości pleców anioła przebiegała
głęboka i dość obficie krwawiąca rana. Anioł upadł z przeraźliwym krzykiem.
Odwróciło to uwagę Ashley'a, co wykorzystał inny cień i drasnął przeciwnika w
rękę. To draśnięcie nie było aż tak poważne, jednak równie bolesne. Wszystko
zaczęło się sypać, a sług Lucyfera zaczęło przybywać.
- Wycofujemy się! - wrzasnął Andy i podtrzymując Jinxx'a
wzbił się w powietrze. Pozostali aniołowie uczynili to samo, przy czym Jake
nadal trzymał Ricky'ego.
- Gdzie jest Christian?! - krzyknął Ashley, zauważając
nieobecność demona.
W tym samym czasie Christian
wbiegał właśnie do swojej sypialni. W panice chwycił księgę i pozbierał
wszystkie notatki jakie miał. Gwałtownie odwrócił się, wyczuwając za sobą ruch.
Za nim stał żołnierz z uniesioną do góry bronią, gotowy do zadania ciosu.
Jednak ten nigdy nie nastąpił. Do pokoju wbiegł CC i dosłownie rzucił się na
napastnika. Niesamowicie szybko powalił go na ziemię i uderzył kilkanaście
razy. Potem poderwał się na równe nogi i pociągając za sobą demona, wybiegł na
zewnątrz. Podtrzymując przyjaciela, wzbił się w powietrze, dołączając do
pozostałych aniołów. Buntownicy, będąc już w pełnym składzie uciekli z pola
bitwy.
niedziela, 24 kwietnia 2016
Rozdział XXIII
Rany zadane
Ricky’emu goiły się niebywale szybko, przez co cień po kilku dniach mógł
poruszać się po willi o własnych siłach. Nie mógł jednak czuć się całkowicie
swobodnie, ponieważ niemal każdy jego ruch przyciągał do niego uwagę aniołów,
którzy mieli wobec niego mieszane uczucia. Mimo, że Christian wielokrotnie
ręczył za swojego przyjaciela z przeszłości, zachowanie cienia nie pozwalało mu
w pełni zaufać. W przeciwieństwie do demon, a był bardzo cichy i zamknięty w
sobie, co znacznie utrudniało znalezienie wspólnego języka, a jego zachowanie
budziło podejrzenia. Aniołowie obawiali się, że atak na cienia był jedynie
zaplanowanym z góry przedstawieniem mającym na celu zniszczenie ich małej
grupki od środka.
Tajemnicą
pozostawał także dokładny powód, przez który Ricky wypowiedział posłuszeństwo
Lucyferowi, którym z pewnością nie był fakt, że Abbadon tuż przed śmiercią
przekazał swoje moce Andy’emu, aby ten się zemścił. Zarówno aniołowie jak i demon
podejrzewali, że prawdziwa przyczyna była o wiele bardziej osobista, jednakże
wyjawienie jej przez cienia wydawało się całkowicie nierealne. Jedyne co w tamtej chwili mogli
zrobić to czekać na dalszy rozwój tej nieco dziwnej znajomości.
Przełom
nadszedł o wiele wcześniej niż wszyscy się spodziewali. Tego dnia zachowanie
Ricky’ego nie różniło się niczym od wcześniejszego. Pogrążony w myślach chodził
po całym domu bez konkretnego celu i prawie się nie odzywał. Przypominał tym
trochę ducha, którego nikt nie mógł zobaczyć dopóki czegoś nie zrobi. W pewnym
momencie bierne obserwowanie domowników zaczęło go powoli nudzić, więc dla
odmiany postanowił się przejść po okolicy. Bez informowania kogokolwiek
skierował się do wyjścia. Gdy już miał przekroczyć próg drzwi, zatrzymał go
głos Jake’a.
- Gdzie idziesz? - zapytał anioł, wpatrując się w chłopaka
podejrzliwie.
- Na spacer do lasu - odparł ledwo słyszalnie, jednak anioł
zdołał to wyłapać.
- Mogę dołączyć?
- Jak chcesz - szepnął obojętnie i wyszedł na zewnątrz,
nawet nie sprawdzając czy Jake za nim idzie. Nie musiał tego robić, gdyż już po
krótkiej chwili anioł szedł tuż obok niego. Cień domyślał się o co chodziło. Wiedział,
że jego towarzysz nie chciał go spuścić nawet na chwilę z oczu, ponieważ mu nie
ufał. Rozumiał to, jednak wolał niczego mu nie wyjaśniać. A na pewno nie teraz.
- Ricky, mogę o coś spytać? - zapytał Jake, przerywając ciszę, której
powoli miał dosyć. Cień jedynie skinął delikatnie głową, dając znak aby ten
kontynuował. - Dlaczego wypowiedziałeś Lucyferowi posłuszeństwo?
- Już mnie o to pytaliście - zauważył Ricky, chcąc w ten
sposób ominąć ten temat, jednak gdy spojrzał kątem oka na swojego towarzysza
zauważył, że anioł tak łatwo nie odpuści. - Powiedzmy, że miałem powody -
odpowiedział wymijająco.
- Jakie?
- Nie powinno cię to interesować.
- A jednak interesuje. A więc?
- Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedział kpiąco, przez co
w Jake’u aż zawrzało. Cudem udało mu się utrzymać nerwy na wodzy.
- Myślę, że lepiej jak powiesz mi to teraz - odezwał się
poważnym tonem głosu, oczekując na to, że w końcu otrzyma odpowiedź na zadane
pytanie.
- Jesteś bardzo hardy jak na kogoś kto chciał ze sobą
skończyć - stwierdził, przyglądając mu się badawczo.
Tego Jake
już nie wytrzymał. Jednym sprawnym ruchem złapał Ricky’ego za szyję pchnął na
pobliskie drzewo. Ten przy zderzeniu jęknął cicho, jednak mimo to patrzył na
anioła wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- A teraz słuchaj mnie bardzo uważnie! - warknął wściekły
Jake, przyciskając go mocniej do pnia. - Jeśli masz zamiar dalej grać w tę
gierkę, nie ma tu dla ciebie miejsca! Nie mam zamiaru czekać, aż nas zarżniesz
w środku nocy, więc albo gadaj, albo wynoś się stąd!
Ricky niż
nie odpowiedział. Za pomocy swoich mocy rozpłynął się w powietrzu i pojawił się
oddalony od anioła o kilka metrów. Zdziwiony tym Jake nie uczynił kolejnego
ruchu. Jedynie wpatrywał się w cienia i oczekiwał na jego reakcję.
- To tajemnica, której nigdy nikomu nie powiedziałem, ale
widzę, że nie dasz mi spokoju - zaczął Ricky, krzyżując ręce na piersi. -
Jestem w połowie demonem. Abbadon miał przybraną siostrę. To moja matka. Wdała
się w romans z jednym z żołnierzy armii piekła, który poległ z ręki jednego z
archaniołów podczas wojny. W tym czasie matka była ze mną w ciąży. Kiedy się
dowiedziała o śmierci ukochanego, rozpaczała tak mocno, że zaczęła
przedwcześnie rodzić. Zmarła zaraz po wydaniu mnie na świat. Nie wiem co by się
ze mną stało gdyby nie Abb. Przygarnął mnie i wychował jak własne dziecko. Kto
inny przygarnąłby mieszańca?! - wrzasnął po raz pierwszy od stuleci ukazując
swoje emocje. - Gdy Lucyfer zgładził mojego jedynego opiekuna, poprzysiągłem
zemstę! Czekałem! Przez tyle lat ukrywałem się na dworze tego kundla. Zabiłbym
go sam, ale w pojedynkę jestem za słaby! Teraz, gdy jest szansa, nie poddam się
dopóki nie nabiję głowy tej zakłamanej gadziny na pal!
Jake w
jednej chwili skamieniał. Nigdy nie przypuszczał, że osoba tak cicha i
niepozorna może skrywać w sobie tyle bólu i tak wielką rządzę zemsty.
Zastanawiał się przez chwilę czy cień go czasem nie oszukuje, jednakże szybko
odrzucił tą myśl. Takich emocji nie da się podrobić. Ricky mówił prawdę.
- Wybacz. Nie wiedziałem. - Tylko tyle był w stanie powiedzieć
anioł. Przez swoje wcześniejsze zachowanie czuł się fatalnie. Do głowy mu nie
przyszło, że cień dołączył do nich, aby odpłacić Lucyferowi za dawne krzywdy,
które były niewyobrażalnie wielkie. Nie ma nic bardziej bolesnego niż utrata
najbliższej osoby. Jake o tym dobrze wiedział, co spowodowało, że czuł się
jeszcze gorzej.
- Nie ma sprawy. Skąd mogłeś wiedzieć? - odpowiedział
spokojnie, podchodząc bliżej do anioła. - Wracamy?
- W sumie czemu nie - przytaknął mu, po czym ruszyli z
powrotem w kierunku willi. - Opowiesz mi coś o Abbadonie? - zagadnął po chwili.
- Demon, zwany „niszczycielem” i „aniołem zagłady” miał w
sobie więcej dobroci niż nie jeden anioł - zaczął z lekkim uśmiechem. - Poddani
go uwielbiali. Dzięki niemu nigdy nie doszło do starcia między demonem
narodzonym, a przemienionym. Jak zapewne wiesz, istnieje zaklęcie, dzięki
któremu można przemienić dowolną istotę w demona. Znał je tylko Abb i to on
wybierał kto jest godzien tego zaszczytu. Dzięki temu przez całe stulecia
panował pokój.
- Powiedziałeś o sobie „mieszaniec”. Co miałeś przez to na
myśli?
- Jestem pół demonem, pół cieniem. Takie istoty jak ja to
rzadkość. Związki międzygatunkowe nie są praktykowane, choć takowe się
zdarzały. Mimo, że takie pary są na ogół tolerowane, ich potomkowie już nie.
Budzimy strach spowodowany obawą, że możemy być agresywni. Zdarzały się nawet
morderstwa z tego powodu. Jednakże Abbadon nigdy nie myślał o mnie jak o
niebezpiecznej kreaturze. Żyłem w spokoju, do czasu tej przeklętej umowy. Potem
musiałem ukrywać swoją tożsamość, bo Lucyfer wyznaczył za mnie nagrodę, a skoro
najciemniej jest pod latarnią, zatrudniłem się u niego jako najemnik.
- A jaki był twój opiekun?
- Zastępował mi ojca. Sam powtarzał, że chciał mieć potomka,
ale nie znalazł tej jedynej. Był względem mnie tak bardzo troskliwy i
opiekuńczy. Traktował mnie jak rodzonego syna, a nie przybłędę. Zawsze byłem mu
za to wdzięczny. Przecież nie miał obowiązku, aby się mną zająć, a jednak to
zrobił. Zawsze był dla mnie podporą, opiekunem i autorytetem. Czasami bardzo mi
go brakuje - wyznał cicho. Mimo, że nie było mu łatwo o tym mówić, gdy już
wyznał prawdę poczuł się lepiej. Sam się sobie dziwił, ale najwyraźniej nieświadomie
potrzebował tej rozmowy. Swoją przeszłość trzymał w sekrecie przez wiele lat.
Uznał, że najwyższa pora, aby komuś o niej opowiedzieć.
Resztę
drogi odbyli w milczeniu. Dalsze pytania były w tej chwili zbędne. Jake dostał
już to czego chciał. Miał całkowitą pewność, że Ricky był godzien zaufania i
ani on, ani pozostali aniołowie nie musieli domyślać się intencji cienia. Nawet
nie zauważył kiedy wrócili do willi.
- Dzięki, Jake. Za wszystko -
szepnął Ricky zaraz po tym jak przekroczyli próg domu, po czym uciekł do
swojego pokoju, pozostawiając zdezorientowanego anioła samego.
- I jak? Dowiedziałeś się czegoś? - Z zamyślenia wyrwał go
głos Jinxx’a, który nie wiadomo kiedy stanął obok Jake’a.
- Możemy mu zaufać - odpowiedział pewnie.
- Jesteś tego pewien? - zapytał nieco zaskoczony tymi
słowami.
- Oczywiście - wyznał, spoglądając na swojego przyjaciela. -
Bardziej już być nie mogę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)