Upadli
aniołowie dostali się do piekła za pomocą instrukcji, które podał im Gabriel.
Przelecieli niezauważeni przez nikogo na dach jednej z wież i cicho weszli się
do środka przez otwarte okno. Na przedzie szedł Andy, chcąc sprawdzić czy było
bezpiecznie i ochronić w ten sposób przyjaciół. Wiedział, że ktoś może w każdej
chwili ich zaatakować. W takim wypadku dałby pozostałym aniołom czas na
ucieczkę, a sam zatrzymałby przez chwilę cienie.
Na
szczęście nic takiego się nie wydarzyło i po chwili aniołowie znaleźli się w
głównym korytarzu. Niemal natychmiast schowali się za marmurowymi kolumnami.
Wszędzie z niewiadomego powodu biegali strażnicy, wyglądający jakby kogoś
szukali. Dwóch rozmawiało między sobą, więc aniołowie skorzystali z okazji i
ich podsłuchali.
- Przeszukaliście południową wieżę? - zapytał pierwszy.
- Tak. Nigdzie go
nie ma.
- Musimy znaleźć
tego zdrajcę - warknął. - Nie mógł uciec daleko.
- Chyba go nie
doceniasz. To, że wydostał się z lochów daje do myślenia. Po nim można się
wszystkiego spodziewać. - pouczył go drugi ze strażników.
Po krótkiej chwili cienie odeszły.
Aniołowie, dzięki tej rozmowie, wiedzieli już, że Christian'a nie ma w lochu.
Teraz musieli dokładnie zastanowić się gdzie szukać. Zamek był ogromny, a w
każdym zakamarku roiło się od cieni.
Jake, nie mając innego pomysłu,
zamknął oczy i użył telepatii. Nie sądził, że ta sztuczka przyniesie jakieś
efekty, ale na szczęście się mylił. Bardzo szybko zlokalizował Christian'a,
przez co na jego ustach mimowolnie zagościł szeroki uśmiech.
- Jest po drugiej stronie
twierdzy. W podziemiach - szepnął cicho z satysfakcją.
Jego towarzysze trochę się
zdziwili, słysząc stwierdzenie przyjaciela, ale zamiast zadać jakiekolwiek
pytanie, ruszyli we wskazanym przez Jake'a kierunku, uważając jednocześnie na
to aby nikt nie wykrył ich obecności.
***
Chris stał tuż przed czerwonymi
drzwiami. Chwilę zastanawiał się czy przejście przez nie jest dobrym pomysłem,
jednak pomimo wahania, przekręcił klamkę i wszedł do środka. W pokoju było
ciemno, ale cień i tak dostrzegł to co widział w swoich wizjach. Ogromne,
oprawione w ozdobną ramę lustro wisiało na ścianie naprzeciw drzwi. Na pierwszy
rzut oka wyglądało całkowicie zwyczajnie, ale Christian czuł, że coś jest w nim
nie tak. Podszedł do niego i spojrzał badawczo na swoje odbicie. Pochylił się
nieco, przybliżając twarz do szklanej tafli i uważnie obserwując każdy, nawet
najdrobniejszy szczegół.
Nagle odbicie uśmiechnęło się
szyderczo i poruszyło brwiami. Christian odskoczył przerażony. Skarcił się
natychmiast w myślach za to, że nie domyślił się czym jest lustro. Ono
sprawiało, że postać w zwierciadle ożywała, a skoro znajdowało się w piekle,
sobowtór na pewno był na usługach Lucyfera. Demon chciał uciec, ale drzwi nagle
się zatrzasnęły z głośnym hukiem. Nie dało się ich otworzyć. To była pułapka.
W tym czasie postać z lustra
spokojnie się wyprostowała. Chris od razu domyślił się, że w lustrze ukazał się
"on". Ta demoniczna i okrutna postać, którą tak bardzo nie chciał już
być. Dawny Christian. Głosy w jego głowie już nie szeptały. One krzyczały. Miał
wrażenie, że lada moment rozerwą mu głowę. Jego sobowtór patrzył na niego z
chorą satysfakcją w oczach i śmiał się donośnie. Chris walnął pięściami w
lustro. Chciał je rozbić, ale nie wiedział jak. Takie zwierciadła chroniło
zaklęcie, przez co ich zniszczenie było prawie niemożliwe.
Sobowtór nagle spoważniał. Christian zamarł, ponieważ to zachowanie było dla niego charakterystyczne gdy miał zabić jedną ze swoich ofiar. Postać ze zwierciadła wyciągnęła z płaszcza pistolet i wycelowała w głowę cienia. Nie było dokąd uciec. Nie było innego wyjścia.
- The pact ligatur libertas amissa! - wykrzyczał zaklęcie, które podpowiadały mu głosy. Nie zastanawiał się nad tym co oznacza i jakie konsekwencje ze sobą niesie. Nie miał czasu. Sobowtór pociągnął za spust, a srebrny nabój przeszył cienia na wylot.
Christian upadł na ziemię. Leżał teraz w bezruchu, a na czole miał ranę po kuli. Nie oddychał. Był martwy. Sobowtór na ten widok uśmiechnął się lekko i niemal natychmiast wyszedł przez odbijające się w zwierciadle drzwi, a po pokoju rozniósł się szatański i przerażający śmiech samego Lucyfera.
***
Aniołowie przedostali się niezauważeni do drzwi, przez które najprawdopodobniej przeszedł Christian. Nagle usłyszeli strzał. Zamarli w jednej chwili, nasłuchując dokładnie otoczenie. Gdy stwierdzili, że nic im nie grozi, otworzyli drzwi i zeszli po schodach do podziemi. Na dole zobaczyli ciemny korytarz, a na samym końcu czerwone drzwi. Andy przeraził się gdy uświadomił sobie, że widzi dokładnie to co opisywał mu cień. Anioł podszedł do klamki i natychmiast nacisnął. Drzwi ustąpiły ze złowrogim skrzypnięciem, a Andy zobaczył leżącego na ziemi Christian'a.
- Chris! Chris! - wrzeszczał do niego. Padł przed nim na kolana i zaczął szarpać go za ramiona. Nie mógł uwierzyć w to co przed sobą widział. Zawiódł. Prawda było niewyobrażalnie bolesna. Największy koszmar stał się rzeczywistością. Przez jego bunt zginęła niewinna osoba.
Pozostali aniołowie stali na korytarzu w milczeniu. Oni również nie mogli przyjąć do wiadomości tego, że Christian nie żyje. Musieli się jednak opamiętać i jak najszybciej uciekać i zamczyska. Gdy już chcieli zabrać przyjaciela z pokoju, drzwi nagle się zatrzasnęły.
- Andy! - Aniołowie walili w drzwi i próbowali je otworzyć. Na marne. Andy nie mógł wyjść. Został w pokoju sam z martwym przyjacielem. Nie wiedział jak ma się wydostać, ale musiał jak najszybciej coś wymyślić.
- Jaka szkoda. - Usłyszał za sobą znajomy głos. Andy odwrócił się powoli i spojrzał na lustro. Obok jego podbicia stał Lucyfer. Śmiał się. - Zawiodłeś Andrew, a teraz zginiesz. - wysyczał z pogardą i skinął głową. Na ten sygnał sobowtór Andy'ego wyciągnął pistolet i wycelował w głowę chłopaka. Anioł nie zdążył nic zrobić. Usłyszał jedynie dźwięk wystrzału i śmiech Lucyfera, który nareszcie pozbędzie się zbuntowanego anioła.