Wieczorem
Christian położył się do łóżka. Miał już dość tego dnia. Głosy się nasiliły,
przez co głowa niesamowicie go bolała. Znajdował jednak ukojenie w tym, że
jego... przyjaciele są bezpieczni.
Nie mógł w dalszym ciągu uwierzyć, że miał przyjaciół. Przez wiele lat był
zupełnie sam i nigdy mu to nie przeszkadzało. Dla niego liczyło się tylko wykonywanie
zadań Lucyfera. Dopiero teraz zrozumiał jaki był głupi. Kiedyś nie doceniał w
życiu niczego. Był despotyczny i okrutny. Teraz dostrzegł prawdziwe wartości.
Po raz pierwszy poczuł co to szczęście.
Nagle
poczuł w powietrzu dziwną, złą aurę. Podniósł się do siadu i rozejrzał dookoła.
Nic nie zobaczył, więc podniósł się z łóżka. Wiedział jednak, że coś jest nie
tak. W pewnym momencie usłyszał szmer w kącie pokoju. Nie zdążył jednak niczego
zrobić. Ostatnie co poczuł to mocne uderzenie w głowę. Upadł i stracił
przytomność.
Rano
wszystkich zdziwił fakt, że Chris'a nie zszedł na śniadanie, więc posłali
CC'ego aby sprawdził czy wszystko było w porządku. Nagle aniołowie usłyszeli
krzyk przyjaciela.
- Chris zniknął! Porwali go!
Wszyscy pobiegli na górę. Na dywanie
zobaczyli podłużny nadpalony ślad, będący zapewne pozostałością portalu
prowadzącego do piekła. Wszyscy domyślali się już co się wydarzyło, a najbardziej
wściekły był Andy.
- Lucyfer... - Uderzył pięścią w ścianę. - Uwolnimy
Christian’a nawet jeśli będę musiał poświęcić swoje życie. Nie zostawię go na
łasce tego potwora. - Reszta milczała. Słowa Andy'ego ich przeraziły ale
wiedzieli, że ich przyjaciel jest pewny tego co mówi.
***
Lucyfer chodził
po sali tronowej w tą i z powrotem. Czekał na wyniki swoich rozkazów. Miał już
serdecznie dość niepowodzeń, więc tym bardziej liczył na to, że tym razem mu
się uda. Do sali tronowej wszedł jeden z cieni.
- Jakie są wieści? – zapytał zniecierpliwiony.
- Pomyślne. Christian został uprowadzony i wtrącony do
lochu. - Lucyfer uśmiechnął się na te słowa.
- W takim razie jestem usatysfakcjonowany. Chodźmy zobaczyć
naszego zdrajcę – powiedział wyniośle i ruszył do podziemi.
***
Chris obudził się
w jakimś ciemnym i ponurym pomieszczeniu. Nie miał siły się podnieść. Oparł się
o ścianę i czekał, aż zawroty głowy ustąpią. Gdy poczuł się nieco lepiej, rozejrzał
się dookoła. Zobaczył kraty i znikome światło dochodzące z głębi korytarza.
Stamtąd dochodziły przerażające krzyki rozdzierały serce mężczyzny. Niemal
natychmiast rozpoznał to miejsce. Sam wtrącił tu wiele istnień. Piekło.
Nagle w korytarzu
pojawiła się wysoka postać o nienaturalnie szerokim uśmiechu. Stanęła przed
celą i spojrzała na Chris'a z wyższością.
- I po co ci to było, Christian? Mogłeś być kimś wielkim, a
teraz siedzisz tu jak zwykłe ścierwo.
- Przymknij się – powiedział mu przez zaciśnięte zęby.
- Pewny siebie jak zawsze – zaśmiał się donośnie.
- Nie bardziej niż ty.
- Ha! Ciesz się póki możesz. Mógłbym cię zabić Tu i teraz,
ale to o wiele za proste. Sprawię, że będziesz cierpieć tak długo, że będziesz
mnie błagać na kolanach o śmierć.
- Moi przyjaciele...
- Nie znajdą cię. Nie myśl sobie. Zgnijesz tu.
- Nie znasz ich.
- Nie muszę. Dopadnę i zniszczę ich, a ty będziesz na to
patrzył. Mnie się nie zdradza Christian. Sprawię, że zapamiętasz to raz na
zawsze – powiedział, po czym zamilkł i odszedł.
Chris
znów został w lochach zupełnie sam. Nie mógł uwierzyć w to, że tak łatwo dał
się podejść. Był na siebie wściekły. Czuł się wszystkiemu winny. Jakby tego
było mało, bał się o aniołów. Wiedział, że Lucyfer zrobi wszystko aby spełnić
wszystkie swoje groźby. Cień nie mógł nic zrobić. Siedział sam, a jego jedynym
towarzyszem była wszechogarniająca go ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz