Od ocalenia Ashley'a minęły cztery
dni. W tym czasie cała trójka dobrze się poznała i zaprzyjaźniła. Szybko
znaleźli wspólny język. Andy długimi godzinami opowiadał o życiu anioła stróża,
a jego towarzysze słuchali go z niezwykłym zaciekawieniem. Było to dla nich
czymś niezwykłym. Nie podejrzewali nigdy, że anioły istnieją, a teraz
rozmawiali z jednym z nich twarzą w twarz.
Andy postanowił wyjść na chwilę na spacer. Chciał w spokoju
zastanowić się nad tym co powinien teraz zrobić. Skręcił w jedną z niewielkich
uliczek między wieżowcami. Nagle poczuł za sobą czyjąś nagle obcy, męsku
obecność. Nie zdążył się nawet odwrócić, ponieważ został uderzony w głowę i
stracił przytomność.
***
Ciemnowłosy chłopak o brązowych oczach wszedł do swojego
mieszkania, taszcząc za sobą nieprzytomnego anioła. Gdy znaleźli się w salonie
nieznajomy puścił Andy'ego i podszedł do stołu, na którym leżał złoty sztylet
przyozdobiony runami. Obrócił go kilka razy w rękach, uważnie mu się
przyglądając. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili przeniósł wzrok
z powrotem na anioła.- Podejdź do niego. - Usłyszał głos. Chłopak bez wahania wykonał
polecenie. W jego oczach była tylko pustka. Musiał słuchać tego głosu, choć sam
nie wiedział dlaczego. Nie potrafił mu się sprzeciwić. - Zabij go. On musi
umrzeć. Zabij go. Zabij.
Chłopak uniósł w górę sztylet. Już miał wbić go w jego serce gdy
nagle spojrzał na twarz swojej ofiary. Ręka momentalnie mu zadrżała.
- Nie mogę - szepną cicho, odzyskując kontrolę nad sobą.
- Zabij go! - odezwał się głos, a obca siła próbowała go do
tego zmusić
- Nie!
Ciemnowłosy wypuścił sztylet z rąk i czym prędzej odsunął się od
anioła. Oparł się plecami o pobliską ścianę, usiłując uspokoić nierówny oddech.
W jego oczach było ogromne przerażenie. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. W
jednej chwili traci nad sobą kontrolę i robił rzeczy, do których nigdy by się
nie dopuścił. Zupełnie jakby ktoś poddał go hipnozie i kierował nim jak
marionetką.
Po chwili, która dla niego trwała wieczność, zbliżył się do
Andy'ego i zabrał do swojej sypialni. Tam położył go na łóżku, a on sam
wyszedł, obawiając się, że coś znowu zmusi go do zaakceptowania nieprzytomnego
chłopaka. Wrócił do salonu. Usiadł na fotelu, a twarz ukrył w dłoniach. Nic już
nie rozumiał Miał dość. Chciał z tym skończyć. Już zdecydował.
Poderwał się na równe nogi, podniósł z ziemi sztylet i czym
prędzej zamknął się w łazience. Usiadł na podłodze, a ostrze przybliżył do
nadgarstka. Chciał to zrobić. Uwolnić się. Nie mógł pozwolić na to by znowu
kogoś skrzywdzi. Wolał rozstać się z życiem. Wiedział, że tak trzeba.
Nagle odsunął sztylet od ręki.
- Nie mogę. Po prostu nie mogę.
***
Andy bał się otworzyć oczy, po
przebudzeniu. Przez głowę przechodziły mu najczarniejsze scenariusze.
Zorientował się jednak, że leżał na czymś wygodnym i miękkim. Otworzył oczy i
zobaczył, że znajduję się w ciemnym, ale przytulnym pokoju. Jedynym źródłem
światła była zapalona na stoliku lampka nocna. Andy podniósł się z łóżka i
podszedł do drzwi. Ku jego zdziwieniu były otwarte. Wyszedł na korytarz,
rozglądając się we wszystkich kierunkach.
W pewnym momencie usłyszał, że za jednymi z drzwi ktoś płacze. W
pierwszej chwili chciał to zignorować i uciec stamtąd, ale sumienie mu na to
nie pozwoliło. Nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia, które okazało się być
łazienką. Na podłodze siedział młody chłopak, który podniósł głowę i spojrzał
na stojącego nad nim anioła.
- Idź stąd! Uciekaj! - Andy
popatrzył na nieznajomego tak jakby nie dosłyszał jego słów.
- Dlaczego miałbym to zrobić? -
zapytał ze spokojem. Tamten nic nie odpowiedział. - Jak masz na imię?
- Jake. Naprawdę lepiej jak będziesz się trzymał ode mnie z
daleka.
- Z jakiego powodu?
- Ja... Nie potrafię tego wyjaśnić. W jednej chwili tracę nad sobą panowanie.
Robię rzeczy, do których nigdy bym się nie posunął. To jest jak koszmar. Chcę
przestać, ale nie mogę. Wiesz co jest w tym najgorsze...? - zamilkł. Nie miał
pojęcie jakie imię nosi jego rozmówca.
- Jestem Andy. A więc, co jest najgorsze?
- Ja miałem cię zabić -
powiedział drżącym głosem, wyciągając zza pleców sztylet z wyrytymi na
rękojeści dziwnymi symbolami. - Zrobiłbym to gdybym się w porę nie opamiętał. -
Andy nic nie odpowiedział. Klęknął przy Jake'u i złapał go za podbródek,
umożliwiając sobie spojrzenie w oczy chłopaka. Anioł podejrzewał już co dzieję
się z chłopakiem. Oczy są zwierciadłem duszy, więc kiedy w
nie spojrzał, miał już pewność,
że się nie pomylił.
- Lucyfer - szepnął cicho sam do
siebie. - Jake, mogę ci pomóc jeśli chcesz.
- Naprawdę? Zrobię wszystko.
- Mogę cię uwolnić, przemieniając
cię w upadłego anioła. - W tym momencie Andy ujawnił swoje skrzydła. - Muszę
cię jednak ostrzec, że... - urwał na chwilę, aby zastanowić się nad tym co
właściwie chciał powiedzieć. - Niestety opętał cię sam Lucyfer, dlatego to co
zrobię może być dla ciebie bardzo bolesne.
- Zniosę wszystko.
- Jesteś pewien?
- Tak.
W tej chwili Jake poczuł nieprzyjemny dreszcz, który po chwili
przerodził się w niewyobrażalny ból. Chłopak czuł się jakby ktoś powoli wyrywał
mu z piersi serce. Nagle usłyszał krzyk cierpienia. Nie należał on jednak, ani
do niego, ani do anioła. Chłopak w jednej chwili zrozumiał, że wrzask należał
do Lucyfera. Jake’owi wydawało mu się, że męka trwa wieki, ale tak na
prawdę niemal natychmiast stracił przytomność.
Odzyskał przytomność dopiero po 3 godzinach. Pierwsze co zobaczył po
przebudzeniu to uśmiechnięta twarz Andy'ego, a pierwsze co poczuł to
niesamowitą ulgę i spokój. Wydawało mu się, że ktoś zrzucił z jego pleców
ogromny ciężar. Nareszcie był wolny.
- Dzień dobry śpiąca królewno.
- Dzień dobry i nie nazywaj mnie tak. - Andy na te słowa zaśmiał się życzliwie.
- Jak się czujesz?
- Nieźle, pomijając fakt, że głowa mi zaraz pęknie.
- Nie marudź. I tak zniosłeś to niebywale dobrze.
- Uznam to za komplement.
- Czekaj. Przyniosę ci aspirynę.
- Dzięki. - Zachowanie Andy'ego niezwykle go dziwiło. Był
bardzo ciepły i wyrozumiały. Jake nigdy nie spotkał takiej osoby. Po chwili
anioł wrócił ze szklanką wody i tabletką.
- Proszę.
- Dzięki. Andy, mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
- Dlaczego jesteś dla mnie tak bardzo miły. Przecież ja... No wiesz.
- To przecież nie ty chciałeś to
zrobić, tylko Lucyfer. Dlaczego miałbym być zły na ciebie, skoro to on ponosi
winę. - Jake nie krył swojego zdziwienia. Po tych słowach poczuł jednak swego
rodzaju ulgę. - Mam dwóch towarzyszy. Na pewno się niepokoją, bo zniknąłem nie
wiadomo gdzie. Chciałbyś do nas dołączyć?
- Będę zaszczycony.
***
- Andy, ja cię zabiję! Gdzie byłeś?! - zawołał Ashley,
widząc przyjaciela całego i zdrowego.
- Wypadło mi coś.
- A konkretnej.
- Długa historia.
- O nie. Tak łatwo się nie
wykręcisz - zirytował się Jinxx. - A tak na marginesie jestem Jeremy. Dla
przyjaciół Jinxx - zwrócił się do nieznajomego.
- A ja Ashley.
- Jestem Jake.
- Niech zgadnę. Andy cię uratował, tak? - zapytał Jinxx.
- I to jest właśnie ta długa
historia - zaśmiał się Andy i opowiedział co wcześniej zaszło. Ku zaskoczeniu
Jake'a, zarówno Jinxx jak i Ashley, byli tak samo życzliwi jak jego wybawca i
niedoszła ofiara w jednym. Tak ich wciągnęła dyskusja, że nie zauważyli, kiedy
pokój rozświetliły pierwsze promienie porannego słońca. Przegadali całą noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz