piątek, 20 lutego 2015

Rozdział IV

            Od ocalenia Ashley'a minęły cztery dni. W tym czasie cała trójka dobrze się poznała i zaprzyjaźniła. Szybko znaleźli wspólny język. Andy długimi godzinami opowiadał o życiu anioła stróża, a jego towarzysze słuchali go z niezwykłym zaciekawieniem. Było to dla nich czymś niezwykłym. Nie podejrzewali nigdy, że anioły istnieją, a teraz rozmawiali z jednym z nich twarzą w twarz.
             Andy postanowił wyjść na chwilę na spacer. Chciał w spokoju zastanowić się nad tym co powinien teraz zrobić. Skręcił w jedną z niewielkich uliczek między wieżowcami. Nagle poczuł za sobą czyjąś nagle obcy, męsku obecność. Nie zdążył się nawet odwrócić, ponieważ został uderzony w głowę i stracił przytomność.

***
            Ciemnowłosy chłopak o brązowych oczach wszedł do swojego mieszkania, taszcząc za sobą nieprzytomnego anioła. Gdy znaleźli się w salonie nieznajomy puścił Andy'ego i podszedł do stołu, na którym leżał złoty sztylet przyozdobiony runami. Obrócił go kilka razy w rękach, uważnie mu się przyglądając. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po chwili przeniósł wzrok z powrotem na anioła.- Podejdź do niego. - Usłyszał głos. Chłopak bez wahania wykonał polecenie. W jego oczach była tylko pustka. Musiał słuchać tego głosu, choć sam nie wiedział dlaczego. Nie potrafił mu się sprzeciwić. - Zabij go. On musi umrzeć. Zabij go. Zabij.
            Chłopak uniósł w górę sztylet. Już miał wbić go w jego serce gdy nagle spojrzał na twarz swojej ofiary. Ręka momentalnie mu zadrżała.
- Nie mogę - szepną cicho, odzyskując kontrolę nad sobą.
- Zabij go! - odezwał się głos, a obca siła próbowała go do tego zmusić
- Nie!
            Ciemnowłosy wypuścił sztylet z rąk i czym prędzej odsunął się od anioła. Oparł się plecami o pobliską ścianę, usiłując uspokoić nierówny oddech. W jego oczach było ogromne przerażenie. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. W jednej chwili traci nad sobą kontrolę i robił rzeczy, do których nigdy by się nie dopuścił. Zupełnie jakby ktoś poddał go hipnozie i kierował nim jak marionetką.  
            Po chwili, która dla niego trwała wieczność, zbliżył się do Andy'ego i zabrał do swojej sypialni. Tam położył go na łóżku, a on sam wyszedł, obawiając się, że coś znowu zmusi go do zaakceptowania nieprzytomnego chłopaka. Wrócił do salonu. Usiadł na fotelu, a twarz ukrył w dłoniach. Nic już nie rozumiał Miał dość. Chciał z tym skończyć. Już zdecydował.
            Poderwał się na równe nogi, podniósł z ziemi sztylet i czym prędzej zamknął się w łazience. Usiadł na podłodze, a ostrze przybliżył do nadgarstka. Chciał to zrobić. Uwolnić się. Nie mógł pozwolić na to by znowu kogoś skrzywdzi. Wolał rozstać się z życiem. Wiedział, że tak trzeba.
            Nagle odsunął sztylet od ręki.
- Nie mogę. Po prostu nie mogę.

***

            Andy bał się otworzyć oczy, po przebudzeniu. Przez głowę przechodziły mu najczarniejsze scenariusze. Zorientował się jednak, że leżał na czymś wygodnym i miękkim. Otworzył oczy i zobaczył, że znajduję się w ciemnym, ale przytulnym pokoju. Jedynym źródłem światła była zapalona na stoliku lampka nocna. Andy podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi. Ku jego zdziwieniu były otwarte. Wyszedł na korytarz, rozglądając się we wszystkich kierunkach.
            W pewnym momencie usłyszał, że za jednymi z drzwi ktoś płacze. W pierwszej chwili chciał to zignorować i uciec stamtąd, ale sumienie mu na to nie pozwoliło. Nacisnął klamkę i wszedł do pomieszczenia, które okazało się być łazienką. Na podłodze siedział młody chłopak, który podniósł głowę i spojrzał na stojącego nad nim anioła.
- Idź stąd! Uciekaj! - Andy popatrzył na nieznajomego tak jakby nie dosłyszał jego słów.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał ze spokojem. Tamten nic nie odpowiedział. - Jak masz na imię?
- Jake. Naprawdę lepiej jak będziesz się trzymał ode mnie z daleka.
- Z jakiego powodu?
- Ja... Nie potrafię tego wyjaśnić. W jednej chwili tracę nad sobą panowanie. Robię rzeczy, do których nigdy bym się nie posunął. To jest jak koszmar. Chcę przestać, ale nie mogę. Wiesz co jest w tym najgorsze...? - zamilkł. Nie miał pojęcie jakie imię nosi jego rozmówca.
- Jestem Andy. A więc, co jest najgorsze?
- Ja miałem cię zabić - powiedział drżącym głosem, wyciągając zza pleców sztylet z wyrytymi na rękojeści dziwnymi symbolami. - Zrobiłbym to gdybym się w porę nie opamiętał. - Andy nic nie odpowiedział. Klęknął przy Jake'u i złapał go za podbródek, umożliwiając sobie spojrzenie w oczy chłopaka. Anioł podejrzewał już co dzieję się z chłopakiem. Oczy są zwierciadłem duszy, więc kiedy w
nie spojrzał, miał już pewność, że się nie pomylił.
- Lucyfer - szepnął cicho sam do siebie. - Jake, mogę ci pomóc jeśli chcesz.
- Naprawdę? Zrobię wszystko.
- Mogę cię uwolnić, przemieniając cię w upadłego anioła. - W tym momencie Andy ujawnił swoje skrzydła. - Muszę cię jednak ostrzec, że... - urwał na chwilę, aby zastanowić się nad tym co właściwie chciał powiedzieć. - Niestety opętał cię sam Lucyfer, dlatego to co zrobię może być dla ciebie bardzo bolesne.
- Zniosę wszystko.
- Jesteś pewien?
- Tak.
            W tej chwili Jake poczuł nieprzyjemny dreszcz, który po chwili przerodził się w niewyobrażalny ból. Chłopak czuł się jakby ktoś powoli wyrywał mu z piersi serce. Nagle usłyszał krzyk cierpienia. Nie należał on jednak, ani do niego, ani do anioła. Chłopak w jednej chwili zrozumiał, że wrzask należał do Lucyfera. Jake’owi wydawało mu się, że męka trwa wieki, ale tak na
prawdę niemal natychmiast stracił przytomność.
            Odzyskał przytomność dopiero po 3 godzinach. Pierwsze co zobaczył po przebudzeniu to uśmiechnięta twarz Andy'ego, a pierwsze co poczuł to niesamowitą ulgę i spokój. Wydawało mu się, że ktoś zrzucił z jego pleców ogromny ciężar. Nareszcie był wolny.
- Dzień dobry śpiąca królewno.
- Dzień dobry i nie nazywaj mnie tak. - Andy na te słowa zaśmiał się życzliwie.
- Jak się czujesz?
- Nieźle, pomijając fakt, że głowa mi zaraz pęknie.
- Nie marudź. I tak zniosłeś to niebywale dobrze.
- Uznam to za komplement.
- Czekaj. Przyniosę ci aspirynę.
- Dzięki. - Zachowanie Andy'ego niezwykle go dziwiło. Był bardzo ciepły i wyrozumiały. Jake nigdy nie spotkał takiej osoby. Po chwili anioł wrócił ze szklanką wody i tabletką.
- Proszę.
- Dzięki. Andy, mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
- Dlaczego jesteś dla mnie tak bardzo miły. Przecież ja... No wiesz.
- To przecież nie ty chciałeś to zrobić, tylko Lucyfer. Dlaczego miałbym być zły na ciebie, skoro to on ponosi winę. - Jake nie krył swojego zdziwienia. Po tych słowach poczuł jednak swego rodzaju ulgę. - Mam dwóch towarzyszy. Na pewno się niepokoją, bo zniknąłem nie wiadomo gdzie. Chciałbyś do nas dołączyć?
- Będę zaszczycony.

***

- Andy, ja cię zabiję! Gdzie byłeś?! - zawołał Ashley, widząc przyjaciela całego i zdrowego.
- Wypadło mi coś.
- A konkretnej.
- Długa historia.
- O nie. Tak łatwo się nie wykręcisz - zirytował się Jinxx. - A tak na marginesie jestem Jeremy. Dla
przyjaciół Jinxx - zwrócił się do nieznajomego.
- A ja Ashley.
- Jestem Jake.
- Niech zgadnę. Andy cię uratował, tak? - zapytał Jinxx.
- I to jest właśnie ta długa historia - zaśmiał się Andy i opowiedział co wcześniej zaszło. Ku zaskoczeniu Jake'a, zarówno Jinxx jak i Ashley, byli tak samo życzliwi jak jego wybawca i niedoszła ofiara w jednym. Tak ich wciągnęła dyskusja, że nie zauważyli, kiedy pokój rozświetliły pierwsze promienie porannego słońca. Przegadali całą noc.

Jake Pitts

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz